Dzień1
Dzisiaj szczęśliwie dotarliśmy do Rzymu. Na miejscu powitało nas bardzo gorące powietrze.
Po dotarciu do hotelu i krótkim odpoczynku wyruszyliśmy na zwiedzanie Zatybrza – przeuroczej starej dzielnicy. Na samym początku wędrówki weszliśmy do najbliższego kościoła, czyli do św. Doroty, musieliśmy jednak szybko z niego wyjść bo rozpoczęła się msza św. i nie chcieliśmy przeszkadzać. Chodząc uliczkami co chwilę trafialiśmy na jakiś kościół. Zwiedziliśmy: Santa Maria delle Scala, Santa Maria in Trastevere, Santa Cecilia i na małej wysepce na Tybrze kościół św. Bartłomieja apostoła. Poza tym spacerowaliśmy uliczkami.
Dzień 2
Jest upalnie, co było do przewidzenia. Wczoraj po południu termometry uliczne wskazywały 33 st., dzisiaj 37. Na szczęście w pierwszej połowie dnia trochę się chmurzyło i nawet trochę popadało. Trochę to ułatwiło zwiedzanie miasta, a widzieliśmy dzisiaj sporo i sporo kilometrów mamy w nogach. Zaczęliśmy od wizyty u św. Doroty, tym razem nie było mszy i mogliśmy swobodnie obejrzeć kościół. Potem przeszliśmy na drugą stronę Tybru mostem Sisto i uliczkami dzielnicy żydowskiej dotarliśmy do Piazza Venezia, nad którym góruje „pomnik” Wiktora Emanuela – w rzeczywistości to wielka budowla. Stamtąd już prosta droga wiedzie wzdłuż Forum Romanum do Coloseum – obejrzeliśmy oba obiekty z zewnątrz, wokół były tłumy turystów i olbrzymie kolejki do zwiedzania wewnątrz. Dalej znowu prosta ulica prowadzi do bazyliki św. Jana na Lateranie. Zanim jednak tam dotarliśmy, zwiedziliśmy leżący na trasie kościół św. Klemensa i jego dwa piętra pod ziemią – nowsze to pierwszy kościół z IV w. i niżej położone budowle z I w. W obecnym kościele jest bardzo piękna mozaika za ołtarzem. Bazylika na Lateranie to olbrzymi obiekt bogato zdobiony, chwilami przyprawia o zawrót głowy. Potem po dłuższym spacerze przyszedł czas na kolejną bazylikę – Santa Maria Maggiore. Również dużą, ale już nie aż tak, i bardzo piękną. Zgodnie z naszymi planami odwiedziliśmy jeszcze kościół św. Piotra w okowach. Powrotna droga wiodła znowu koło Coloseum, przez plac Wenecki i już krótszą trasą obok Teatro di Marcello dotarliśmy do Tybru. Tam przez most dostałiśmy się na Zatybrze i znanymi już uliczkami – do hotelu pod prysznic. Po dłuższym odpoczynku, by nie powiedzieć drzemce, wybraliśmy się na wieczorny posiłek w pobliże św. Doroty.
Dzień 3
We Włoszech ochłodzenia nie przewidują 😦
Dzisiaj i tak daliśmy radę – do Watykanu mamy stosunkowo blisko, staraliśmy się iść w cieniu jak tylko się dało. Zwiedziliśmy podziemia odkopane w latach 1939-41 z polecenia ówczesnego papieża Piusa XII. Znajdował się tam cmentarz z I w. i wiadomo było, że tam jest pochowany św. Piotr. Za czasów Pawła VI w 1963 r. odnaleziono i zidentyfikowano jego grób i rzeczywiście jest on położony dokładnie pod głównym ołtarzem bazyliki. Z tych podziemi wyszliśmy bezpośrednio do bazyliki. Dzięki temu uniknęliśmy stania w ogromnej kolejce po bilety i do wejścia. Bazylika poraża ogromem i trudno ją przy jednej wizycie ogarnąć, szczególnie w tym tłoku turystów. Obeszliśmy co się dało, widzieliśmy Pietę Michała Anioła i pomodliliśmy się przy grobie św. Jana Pawła II.
Potem jednak byliśmy już bardzo zmęczeni i odpuściliśmy sobie Kaplicę Sykstyńską i muzea watykańskie. Wróciliśmy do hotelu spłukać się i ochłonąć i odpocząć.
Wieczorkiem poszliśmy na stosunkowo krótki spacer zobaczyć dwa bardzo znane place rzymskie: Campo dei Fiori i Piazza Navona.
Jutro planujemy spacerkiem przez centrum dotrzeć do wypożyczalni, gdzie mamy zarezerwowany samochód i żegnamy się z Rzymem. Następne wiadomości już z Manopello.
Dzień 4
Dzisiaj kolejny intensywny dzień za nami. Zaraz po śniadaniu spakowaliśmy się i opuściliśmy pokój w hotelu. Umówiliśmy się jednak, że zostawimy u nich bagaże i ruszyliśmy spacerkiem w stroną wypożyczalni samochodów, gdzie mieliśmy zarezerwowany samochód na najbliższe dni. Całkiem przypadkiem ten spacer prowadził obok jednych z najpopularniejszych miejsc w mieście: place Campo di Fiori i Piazza Navona (odwiedzone wczoraj), Panteon, kościoły Santa Maria sopra Minerva i San Ignatio, Fontanna di Trevi i Schody Hiszpańskie (w remoncie). Termometr uliczny jednej z aptek pokazywał 37 stopni, więc było „raczej” ciepło.
Po pewnych perturbacjach (wredna baba w wypożyczalni) udało się nam wypożyczyć samochód – Fiata 500X z 5000 km przebiegu, czyli praktycznie nówka sztuka. Pojechaliśmy nim do hotelu, odebraliśmy nasz bagaż i … a rivederci Roma!
Zainstalowaliśmy się w Manopello, rzeczywiście bardzo blisko kościoła z Volto Santo. Pokój w starym agroturismo, w klimacie jaki lubimy. Zdecydowaliśmy się też na zjedzenie tutaj obiadu (kolacji) – to była prawdziwa włoska uczta czterodaniowa i teraz ledwo się ruszamy:)
Dzień 5
Dzisiaj mieliśmy dzień odpoczynku. Zaczęło się od tego, że prawie zaspaliśmy na śniadanie, które tutaj serwują między 8:30 a 10:00. Potem zaraz pomaszerowaliśmy na mszę św. i udało nam się popatrzeć na Święte Oblicze, ale było dużo ludzi i zaraz rozpoczynała się następna msza.
Wróciliśmy więc do naszej siedziby i trochę poleniuchowaliśmy przy basenie i po 3:00 poszliśmy znowu do kościoła. Tym razem prawie nikogo nie było i mogliśmy napatrzeć się do woli. Obejrzeliśmy też wystawę na temat Santo Volto (Święte Oblicze) i porównania go z Całunem Turyńskim i bardzo starymi ikonami.
Żeby już tak zupełnie nie odwyknąć od zwiedzania, podjechaliśmy ok. 10 km do dawnego opactwa benedyktynów z X w. obok którego płynie malowniczy górski potok. Wracając zatrzymaliśmy się w centrum Manopello i obeszliśmy starówkę.
Wieczorem poszliśmy do pobliskiej pizzerii i złożyliśmy najciekawsze zamówienie, co wynikało z nieznajomości angielskiego u obsługi, a włoskiego u nas. Zamawialiśmy trochę w ciemno i dostaliśmy rzeczy, których do końca się nie spodziewaliśmy i które nie mieściły się na stole. Ogólnie jesteśmy najedzeni 🙂
Dzień 6
Dzisiaj znowu sporo się działo.
Zaraz po śniadaniu zagadała do nas jedna z wakacjujących tutaj jak nam się wydawało Amerykanek – bardzo wygadana i mówiąca również płynnie po włosku. Okazało się, że to nie Amerykanie, tylko Kanadyjczycy (dobrze rozpoznaliśmy, że nie mówią z brytyjskim akcentem), a nasza rozmówczyni jest z pochodzenia Włoszką. Wszyscy mieszkają w Toronto. Nie za bardzo wiedzieli co to jest Santo Volto, więc trochę jej powiedzieliśmy i zachęciliśmy by zajrzała do internetu i poczytała na ten temat.
My po śniadaniu wybraliśmy się spacerkiem do kościoła i gdy już prawie tam dotarliśmy to minęli nas samochodem Kanadyjczycy. W kościele było pusto, obejrzeli chustę i zaczęli dopytywać się o szczegóły. Przeszliśmy więc do sali wystawowej i tam im wszystko tłumaczyliśmy – byli bardzo zainteresowani.
Później nasze drogi się rozeszły. My wyruszyliśmy do Lanciano, które jest znane z cudu eucharystycznego. Poza tym przeczytaliśmy, że jest tam ładna starówka. Starówkę sobie obejrzeliśmy, a niestety kościół z cudem był zamknięty na czas sjesty – musielibyśmy czekać na otwarcie dwie godziny.
Pojechaliśmy więc dalej do leżącej nad morzem Ortony. Tam też jeszcze trwała sjesta, ale trochę poczekaliśmy siedząc w kafeterii i doczekaliśmy się otwarcia tamtejszej katedry, w której jest grób św. Tomasza Apostoła.
Stamtąd pojechaliśmy do bardziej letniskowej miejscowości poleniuchować trochę na plaży.
Potem ruszyliśmy już w kierunku domu. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Manopello Scalo (to jest inne Manopello, niedaleko naszego) i chcieliśmy tam zjeść obiad (kolację). Nie bardzo potrafiliśmy znaleźć odpowiednie miejsce i w końcu zapytaliśmy na ulicy dwie Włoszki. które właśnie wsiadały do samochodu. One zaproponowały nam, że podwiozą nas do naszego samochodu, a potem jechaliśmy za nimi do samej osterii. Tam serdecznie im podziękowaliśmy i rozstaliśmy się.
Po kilku chwilach spędzonych w osterii patrzymy kto tam wchodzi? Nikt inny jak nasi Kanadyjczycy. Ta gadatliwa z pochodzenia Włoszka poleciła nam co wybrać i rzeczywiście tym razem byliśmy bardzo zadowoleni z posiłku.
Dzień 7
Ostatni dzień naszego pobytu w słonecznej Italii.
Po niespiesznym śniadaniu i chwilach relaksu odwiedziliśmy znów kościół z Volto Santo. Po południu wybraliśmy się w góry Abruzji. Tam dotarliśmy do najwyżej położonej we Włoszech miejscowości. Nosi ona nazwę Rocca Calascio, leży na wysokości ok. 1500 m n. p. m. i jest średniowiecznym miasteczkiem, w którym kręcony był film „Imię róży”. Nieopodal miasteczka, na samym szczycie góry są jeszcze ruiny zamku. Obecnie w mieście mieszkają 4 (słownie: cztery)! Osoby, woda jest dostarczana wodociągiem z niżej położonych terenów. Wrażenia z wizyty tam – niezapomniane.
Potem odwiedziliśmy położone nieco niżej ale równie stare miasto Santo Stefano di Sessanio, które kiedyś mocno ucierpiało w czasie trzęsienia ziemi. W tej chwili trwa przywracanie średniowiecznych budowli do dawnej świetności. Mieszka tam już więcej, bo tysiąc osób, choć część ulic jest jeszcze niezamieszkała.
Pełni wrażeń wróciliśmy do naszego agroturismo, a tam kolejna niespodzianka. Jedni z gości zaprosili na kolację siostrę Blandinę Paschalis Schlömer, która w 1979 odkryła znaczące podobieństwo między mało zn.anym wówczas wizerunkiem z Manoppello a Całunem Turyńskim. To zapoczątkowało cały proces badań nad tkaniną z Manoppello, a w konsekwencji popularyzację tego miejsca w świecie. Dzięki temu spotkaniu mam autograf siostry Blandiny w książce poświęconej obliczu z Manoppello. Był to bardzo miły akcent na zakończenie naszego pobytu w tym jakże ciekawym miejscu.