Andaluzja 2011

Trzy kręgi Andaluzji

Bardzo wielu osobom wydaje się, że tylko dalekie, egzotyczne podróże mogą być interesujące. Zapominają, że nasza stara, poczciwa Europa ma również wiele do zaoferowania wielkie zróżnicowanie kulturowe, geograficzne i burzliwe dzieje.

W roku 2011 wybraliśmy się do Andaluzji – wydawać mogłoby się, że o tym jakże popularnym turystycznie regionie nic nowego już nie da się powiedzieć, nic co mogłoby poruszyć lub zaskoczyć. Tymczasem rzeczywistość jest inna – jest tam wiele miejsc bardzo ciekawych nie opisanych w przewodnikach, poza szlakiem wycieczkowym. A i te należące do „punktów obowiązkowych” mogą nie tylko zachwycić, ale również skłonić do refleksji.

Idąc tym tropem, pewnego pięknego czerwcowego dnia wylądowaliśmy na lotnisku w Maladze. Tam czekał już na nas zarezerwowany wcześniej w wypożyczalni samochód … no, powiedzmy. Rezerwowaliśmy Opla Corsę „lub podobny”, a czekał na nas – Fiat Panda. Byliśmy tylko w dwójkę i bez wielkiego bagażu, więc uznaliśmy Pandę za zadowalającą. Jak później miało się okazać, ten niewielki samochód miał swoje zalety.

Już jadąc do naszego miejsca pobytu otwieraliśmy szeroko oczy z zachwytu. Otóż nasze zakwaterowanie mieściło się w starym wiejskim domu, jedynym ocalałym z wioski zalanej przez Embalse del Guadalteba-Guadalhorce – sztuczny zalew na górskiej rzece. Zalew powstał w latach 70-tych XX w. Początkowo po jego powstaniu dom zamieszkiwali pasterze, następnie kupił go belgijski profesor, który założył wokół niego piękny ogród. Potem dom opustoszał, aż znalazł go i odkupił od profesora młody Duńczyk i wraz z żoną stworzyli w nim sześć apartamentów wakacyjnych, „zelekryfikowali” dom za pomocą baterii słonecznych na dachu, a sami zamieszkali na najwyższym piętrze. Dom ten jest oddalony kilka kilometrów od jakichkolwiek innych zabudowań. Wymarzone miejsce dla ceniących ciszę i spokój. Z tarasu rozciąga się widok na jezioro i góry po jego drugiej stronie. Z kolei gdy odwrócimy się w drugą stronę możemy podziwiać piękne skały i wzgórza, nie tylko możemy na nie patrzeć, ale również są tam wytyczone szlaki piesze. Całość leży na terenie „Paraje Natural” jak głoszą widoczne wszędzie napisy, czyli w odpowiedniku naszego parku narodowego. Będąc tam jednak nie oddaliśmy się słodkiemu lenistwu, zbyt wiele ciekawych miejsc jest wokół. Miejsca odwiedzone przez nas podzieliłabym na trzy grupy: duże miasta, białe miasteczka i dzikie góry.

 

Pierwsza z grup to klasyczny szlak wycieczkowy, czyli miejsca obowiązkowe.

Do tych miejsc zaliczane są trzy duże miasta: Sewilla, Kordoba i Granada. To miejsca tłumnie odwiedzane przez turystów – z pewnością zasługujące na uwagę. Ich najważniejsze zabytki są świadkami burzliwej historii tego regionu i kraju.

Na początek stolica regionu – Sewilla, która swoim rozmachem i dużą ilością zabytkowych budowli świadczy o ogromnej roli jaką kiedyś odgrywała Hiszpania. My skupiliśmy się na dwóch miejscach: zamku królewskim – Alkazarze oraz katedrze. W Alkazarze zachwycają te komnaty, których wykonanie i wystrój polecono budowniczym mauretańskim – koronkowa delikatność ornamentów, zacienione patia z szemrzącą wodą są odmienne od typowej europejskiej architektury i sztuki i już tym faktem przyciągają uwagę. Natomiast w ogrodach dodatkowym, oprócz wrażeń estetycznych, faktem wywołującym przyjemne odczucia jest panujący tam miły chłód.

Pomimo zauroczenia królewskim zamkiem, ruszyliśmy w kierunku olbrzymiej sewilskiej katedry. Tam udało nam się bez panującego w tym miejscu zazwyczaj tłoku obejrzeć ze spokojem grobowiec uznawany za miejsce spoczynku Krzysztofa Kolumba. Wspięliśmy się także na wieżę, która pierwotnie była minaretem, zwaną Giraldą. Rozciąga się z niej wspaniały widok na dachy katedry i miasto. Jednak tym, co najbardziej porusza w sewilskiej katedrze jest jej ołtarz główny. Jest on wykonany ze złota i jeśli wierzyć opisom, waży ok. 3 ton! Zrobił on na mnie ogromne wrażenie, tym bardziej, że krótko przed wyjazdem do Hiszpanii przeczytałam książkę Jacka Pałkiewicza „El Dorado, polowanie na legendę”. Patrząc na wszelkie bogactwa zgromadzone w katedrze, szczególnie na wspomniany już ołtarz, nie mogłam nie pamiętać skąd to złoto i srebro tam się znalazło.

Po zwiedzeniu tych dwóch najważniejszych zabytków Sewilli, poszliśmy zmierzyć się z najbardziej chyba kontrowersyjną hiszpańską specjalnością – corridą. Tego dnia odbywała się novillada, czyli walka, w której udział biorą młodzi matadorzy i młode byki. Rzeczywiście widowisko to wywołuje bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony nie można nie podziwiać umiejętności i odwagi matadora oraz torreadorów i banderilleros ryzykujących własnym życiem, z drugiej strony ginie zwierzę. Widok umierającego byka oraz moment gdy jego ciało jest usuwane z areny jest bardzo smutny. Myślę jednak, że corrida dobrze oddaje charakter Hiszpanów – narodu bardzo walecznego.

Kolejnym dużym miastem, do którego pojechaliśmy była Cordoba. Tam skierowaliśmy nasze kroki w najbardziej oczywistym kierunku – do meczetu-katedry. Przed wyjazdem czytaliśmy opisy tego miejsca i jego historii, jednak nie do końca byliśmy w stanie wyobrazić sobie jak to naprawdę wygląda. Dopiero widząc tą kombinację dwóch świątyń można zrozumieć historię tych ziem, ich wielokulturowość. Później przekonaliśmy się, że właściwie w każdej miejscowości kościół powstał na miejscu, gdzie wcześniej stał meczet. W Cordobie meczet jest zachowany, a w jego bryłę wkomponowano katedrę. Przeważnie można spotkać się ze stwierdzeniem, że w ten sposób zniszczono piękno meczetu, mnie jednak zafascynowało owo przenikanie się kultur, religii i architektury. Można tam spędzić sporo czasu, chłonąc atmosferę tego miejsca, tym bardziej, że jego rozmiary sprawiają, że nawet duża ilość zwiedzających rozprasza się i można znaleźć ciszę i spokój. Po wyjściu ze świątyni trafiamy na ruchliwe i ciasne uliczki starego miasta, nastawione na obsługę turystów – pełno tam barów, restauracji i sklepów z pamiątkami.

W pobliżu Cordoby jest jeszcze jedno miejsce warte odwiedzenia – Medina Al-Zahara. O tym mieście wiadomo było z zapisków historycznych, ale dopiero ok.1910 odkopano pierwsze fragmenty. Do tej pory trwają prace wykopaliskowe, do zwiedzania udostępniono ok. 10% dawnego miasta, a i tak jest co oglądać. Przed zwiedzaniem samych wykopalisk warto obejrzeć w specjalnym centrum dla odwiedzających film pokazujący rekonstrukcję miasta i życie codzienne w nim.

Trzecim z miast należących do „punktów obowiązkowych” w Andaluzji jest Granada, a w niej kompleks pałacowy Alhambra. Zgodnie z radami, bilety wstępu zarezerwowaliśmy już w Polsce. Konieczność rezerwacji wynika z faktu, że do jednego z obiektów – Pałacu Nasrydów – wpuszczana jest tylko określona ilość osób co 30 minut. Mimo ograniczeń, ilość zwiedzających pałac jest na tyle duża, że trudno tam zaznać spokoju i skupić się na niezaprzeczalnym pięknie tego obiektu. Oprócz tego pałacu, do kompleksu zabytków należy też twierdza, pałac Karola – w moim odczuciu trochę zaniedbany oraz wspaniałe ogrody i pałac letni – Generalife. Pech chciał, że w czasie, gdy zwiedzaliśmy ogrody, zaczął padać nieczęsto spotykany w tych rejonach latem deszcz.

Do obowiązkowych puntów w Andaluzji należy jeszcze Ronda. Z jednej strony jest to miasteczko niewielkie, zaliczane do pueblos blancos – białych miast. Z drugiej strony jego popularność i ilość przybywających tam turystów sprawia, że jest to właśnie kolejny punkt obowiązkowy. To, co przyciąga do tego miasta, to jego położenie na skalnym płaskowyżu, trudno dostępnym, przedzielonym na dwie części głębokim wąwozem i płynącą w nim rzeką. Nad wąwozem zbudowano trzy mosty, z których najbardziej znany jest Puente Nuevo o wysokości ponad 100 m. Z niego i jego okolic wszyscy podziwiają widok urwistych ścian wąwozu.

W Rondzie znajduje się też najstarsza arena do corridy. To tutaj powstała ta tradycja i tutaj odbyły się pierwsze walki w takiej postaci, w jakiej trwają do dnia dzisiejszego. Obecnie na tej historycznej arenie walki odbywają się tylko kilka razy w roku, na co dzień można ją zwiedzać, obejrzeć nie tylko widownie i samą arenę, ale także całe zaplecze – pomieszczenia dla byków, plac do ćwiczeń z bykami, stajnie, ujeżdżalnie.

 

Krąg drugi: pueblos blancos – białe miasteczka.

Nie ukrywam, że w każdym kraju lubię odwiedzać małe miasteczka, ponieważ to w nich najpełniej można poczuć atmosferę i charakter danego kraju czy regionu. Zupełnie inny jest koloryt miasteczek toskańskich, irlandzkich czy właśnie andaluzyjskich. Te ostatnie są zgodnie z ich nazwą – białe. Głównie snuliśmy się po ich wąskich uliczkach pomiędzy białymi domami udekorowanymi doniczkami z różnymi kwiatami.

Pierwszym z odwiedzonych białych miast była Antequerra – położona dość blisko naszej siedziby, bardzo urokliwa, tradycyjnie z twierdzą – alkazabą, wieloma kościołami, urokliwymi uliczkami i zaułkami pełnymi słońca. Patrząc na Antequerrę z szosy, widać w tle stromą ścianę skalną Peña de los Enamorados (Skała Kochanków). Nietrudno się domyślić, że związana jest z nią legenda o nieszczęśliwych kochankach, którzy nie mogąc być razem, skoczyli z tej skały.

Inne zwiedzone przez na białe miasteczka to:

Frigiliana – miasteczko przylepione do zbocza stromej góry. Bardzo malownicze i urocze, z niektórych jego miejsc widać było morze. Z wielką przyjemnością pospacerowaliśmy po jego uliczkach.

Setenil de la Bodega – bardzo nietypowej, ponieważ część, jeśli nie większość domów jest tam zbudowana pod nawisami skalnymi, a nawet jest jakby przedłużeniem grot skalnych.

Ardales – miejscowość niekoniecznie turystyczna, życie płynie tam utartym trybem codzienności. To właśnie w jej pobliżu mieszkaliśmy. Stamtąd udaliśmy się na zwiedzanie jaskini z prehistorycznymi malowidłami. Dla nas jednak równie ciekawe było zetknięcie się właśnie z tamtejszą codziennością – sklepikami, cotygodniowym targiem, przygotowaniami kościoła do ceremonii ślubnej …

Zwiedziliśmy również Acros de le Frontera i Zahara de la Sierra. Acros jest dość duży miasteczkiem, leżącym na terenie raczej równinnym, na niewielkim wzniesieniu. Jest w nim wiele interesujących starych budowli, ciekawostką są starorzymskie kolumny stanowiące element konstrukcyjny wybudowanych w późniejszych czasach domów. Większe wrażenie zrobiła na nas Zahara, która jest zdecydowanie mniejsza, ale jej położenie jest dużo bardziej malownicze. Leży na stoku stromej góry, na szczycie której są pozostałości średniowiecznej fortecy (zamku?). Wspięliśmy się na sam szczyt góry i na sam szczyt wieży, skąd można podziwiać dalekie widoki. Tradycyjnie już odbyliśmy też spacer uliczkami.

 

Trzeci krąg: góry.

Z Antequerry dotarliśmy do parku narodowego El Torcal, w którym przeszliśmy jeden ze szlaków. Jest to teren gór z bardzo różnorodnymi formami skalnymi powstałymi w wyniku erozji. Stamtąd górzystą drogą wyruszyliśmy do El Chorro. Po drodze mieliśmy bliskie spotkanie ze stadem kóz. El Chorro to mała wieś położona przy końcu bardzo głębokiego skalnego wąwozu. Najciekawsza jest tam całkiem ładna stacja kolejowa. Pociągi zatrzymują się na niej trzy razy dziennie. Z El Chorro wracaliśmy już do „naszej” El Arpa jadąc przez tereny kolejnego górskiego parku narodowego.

Kolejnym spotkaniem z górami było zwiedzanie prehistorycznej jaskini. Nie przypuszczaliśmy, że zajmie to nam 3 godziny. Przed wizytą w jaskini był najpierw pokaz w muzeum w Ardales, potem trzeba było dojechać, zwiedzić jaskinię i wrócić. Jaskinia bardzo ciekawa nie tylko ze względu na twory geologiczne typu stalaktyty, stalagmity i stalagnaty itd. ale przede wszystkim na malowidła naskalne sprzed tysięcy lat. Po tym zwiedzaniu posililiśmy się „małym co nieco” w miasteczku Ardales, pospacerowaliśmy po nim i podjechaliśmy do pobliskiego Bobastro – miejsca, gdzie można obejrzeć ruiny najstarszego kościoła w Hiszpanii, wykutego w skałach.

Postanowiliśmy również pokręcić się po okolicy najbliższej naszego miejsca zakwaterowania, czyli wzdłuż wybrzeży jezior, a właściwie zalewów powstałych tutaj po wybudowaniu tam na przepływających tutaj trzech rzekach. Wypiliśmy kawę i zjedliśmy deser w El Kiosko znajdującym się w centrum łączącym trzy rzeki. Nieopodal znaleźliśmy tunel, o którym wspomniał nam przewodnik w jaskini. Po przejściu przez niego trafia się na ścieżkę prowadzącą na początek wąwozu i słynnej Caminito del Rey – zdecydowanie zamkniętej, z zakazem wstępu, i słusznie. Już z punktu widokowego widać, że zaraz na początku fragment ścieżki nie istnieje. Samo jednak dojście do tego miejsca dostarczyło wielu wrażeń – tak tam pięknie. Innego dnia po przejściu przez tunel wybraliśmy inny wariant spaceru, mianowicie wspięliśmy się ścieżką prowadzącą w górę na szczyt, z którego rozciągał się widok na cały wąwóz El Chorro i prowadzącą tamtędy linię kolejową oraz resztki Caminito del Rey. Widoki zapierały dech w piersiach, a wrażenie potęgowały latające nad nami orły …

 

Jak widać Andaluzja ma wiele do zaoferowania. Poza odwiedzonymi przez nas miejscami jest przecież jeszcze całe wybrzeże morskie, nad które my już nie dotarliśmy. Czy kiedyś jeszcze wrócimy tam by nadrobić to niedopatrzenie?

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.