Irlandia 2018

To już był nasz trzeci pobyt w Irlandii. Tym razem odwiedziliśmy najdalej na północ i zachód wysunięte hrabstwo – Donegal. Jak było? Oczywiście wspaniale. Tak nasze wrażenia opisywałam „na gorąco” (nie tylko w przenośni, ale i dosłownie gorąco – panowała tam wtedy fala upałów).

Dzień 1 i 2

Jak już pewnie wszyscy wiecie, wczoraj nasz samolot miał 1,5 godziny opóźnienia i w związku z tym jedyne co udało nam się osiągnąć, to dojechać do miejsca noclegu. Miejsce to jest położone na północ od miasta Donegal nad jeziorem Eske i nazywa się Ardevin Guest House.

Dzisiaj ruszyliśmy w trasę i przejechaliśmy wzdłuż wybrzeża od miasta Donegal na zachód. Zatrzymaliśmy się przy latarni morskiej na St. John’s Point, która jest na końcu długiego i wąskiego półwyspu i w związku z tym widoki tam były piękne. Jadąc dalej wzdłuż wybrzeża dotarliśmy do największej chyba atrakcji dzisiejszego dnia – klifów Slieve League, podobno najwyższych w Europie. Rzeczywiście robiły wrażenie. Ponieważ dzień był bardzo ciepły, postanowiliśmy znaleźć jakąś przyjemną plażę i dotarliśmy do przepięknej plaży Silver Strand, gdzie chwilę poleniuchowaliśmy i wykąpaliśmy się w oceanie. Stamtąd ruszyliśmy nadal wzdłuż wybrzeża, ale już na północ do miejscowości Glencolumbkille i tam zwiedziliśmy mini skansen nazwany Folk Village. Było w nim kilka domów z różnych czasów z przeszłości, takich w jakich mieszkano dawniej na tych terenach. Stamtąd przez góry i przełęcze dotarliśmy do miasta Ardara, które samo w sobie nie jest ciekawe, ale w jego pobliżu jest ciekawa plaża z jaskiniami. Udało nam się ją odnaleźć, ale przypływ odciął nam drogę dojścia do jaskiń. Niemniej plaża jest ciekawa, nietypowa, bo są na niej wydmy. Potem zrobiło się już późno i trzeba było wracać.

Na jutro znowu zapowiadają upał.

Dzień 3

Nie wiem jaka u Was pogoda, ale tutaj jest fala upałów. W związku z tym dzisiaj pojechaliśmy na najbardziej na północ wysunięty półwysep Inishowen. Po drodze zatrzymaliśmy się przy starym kamiennym forcie (fragment na zdjęciu). Poza tym zwiedzaliśmy głównie plaże: olbrzymie, piaszczyste i nieomal puste. Kąpaliśmy się w ciepłych wodach oceanu – jednym słowem odpoczywaliśmy. Trochę się opaliliśmy. W drodze pomiędzy plażami podziwialiśmy widoki.

Dzień 4

Dzień spędziliśmy trochę nietypowo jak na wakacje, bo rozpoczęliśmy od odwiedzin u Dagmary piszącej bloga „U stóp Benbulbena”. Mieszka ona rzeczywiście w miejscu z widokiem na górę Benbulben, górę o bardzo nietypowym kształcie opisywaną w wierszach przez W.B. Yeatsa. Wioska nazywa się Grange i leży w pobliżu Sligo. Spotkanie trwało ponad dwie godziny u niej w domu i było bardzo sympatyczne. Dodam, że Dagmara jest zaangażowana w prace Grange and Armada Development Association, stowarzyszenie, które zajmuje się ochroną i promocją miejsca gdzie znajduję się zatopione wraki statków hiszpańskiej Wielkiej Armady oraz organizuje ekspozycję dotyczącą historii Wielkiej Armady w starym budynku sądu w Grange. Potem podjechaliśmy na plażę chwilę poleżeć i wykąpać się w coraz cieplejszym oceanie. Stamtąd podjechaliśmy jeszcze kawałek w stronę Sligo, do miejscowości Drumkliffe gdzie jest grób Yeatsa. Podjechaliśmy też w miejsce z dobrym widokiem na Benbulbena by podziwiać go w pełnej jego krasie. Wracając do domu zatrzymaliśmy się w Donegal, trochę po nim pospacerowaliśmy i zjedliśmy wieczorne „conieco”. W drodze powrotnej jakoś tak skręciliśmy, że do domu jechaliśmy drogą wokół jeziora, bardzo wąską i czasami poprzerastaną trawą. Udało się jednak trafić 🙂

Nie muszę dodawać, że tutaj ciągle trwają upały „jakich najstarsi górale nie pamiętają”.

Dzień 5

Jesteśmy w nowym miejscu. Zanim jednak tutaj dotarliśmy, to odwiedziliśmy po drodze górski Glenveagh National Park, a w nim Glenveagh Castle and Gardens. Polega to na tym, że w 1861 bogaty Irlandczyk zakupił olbrzymi teren w górach nad jeziorem i zbudował tu sobie zamek. Potem było jeszcze kilku innych właścicieli, każdy z nich coś dodawał, powstały piękne ogrody wokół zamku, w końcu ostatni właściciel przekazał posiadłość państwu celem utworzenia na tym terenie parku narodowego (to tak w wielkim skrócie). Zwiedziliśmy zamek i ogrody, przespacerowaliśmy się wzdłuż brzegu jeziora. Szlaków spacerowych jest tam więcej, ale potrzeba by więcej czasu i temperatura powietrza musiałaby być niższa – tutaj ciągle upały. W wiadomościach bardzo poważnie mówią o suszy i o możliwości wystąpienia braku wody i potrzebie jej racjonowania.

Nasze nowe lokum jest w porcie w miejscowości Bunbeg, bardzo sympatyczne. W pobliżu jest plaża, dotarliśmy na nią ok. 18 i trwał przypływ i było widać jak woda zbliża się do nas. Trudniej było się wykąpać, bo woda była bardzo długo bardzo płytka. Atrakcją plaży jest osiadły na mieliźnie wrak, gdy po kolacji pojechaliśmy bym mogła go sfotografować, woda była w odwrocie i bardzo szybko się cofała. Podejrzewamy, że rano będzie można dojść do wraku po piasku.

Dzień 6

Dzisiaj był ostatni dzień wędrowania po północno-zachodnim krańcu Irlandii, hrabstwie Donegal. Jutro czeka nas przejazd przez Irlandię na wschód, do Dublina.

Objechaliśmy dzisiaj najbardziej północne i zachodnie skrawki wyspy. Rano wstąpiliśmy na znaną już nam plażę by podejść z bliska do wraku, co było możliwe dzięki odpływowi. Później ruszyliśmy na północ. Tam obejrzeliśmy klify zabarwione na czerwono – Bloody Foreland. Stamtąd ruszyliśmy dalej wybrzeżem w kierunku bardziej wschodnim. Byliśmy na przylądku Horn Head o raz na półwyspie Rosgull. Na tym półwyspie oglądnęliśmy zamek Doe Castle oraz poleżeliśmy na plaży by wykorzystać ostatnią okazję nacieszenia się słońcem i ciepłą wodą oceanu. Dodam, że po raz pierwszy trafiliśmy na plażę z większą ilością ludzi, może dlatego, że to sobota. Z plaży wracaliśmy do domu i wstąpiliśmy do Leo’s Tavern, która słynie z tego, że jest związana z członkami zespołu Clannad i Enyą. Tłok tam był niesamowity, więc zrobiłam tylko kilka zdjęć i na kolację wróciliśmy do naszego Bunbeg House.

Dzień 7

Dzisiaj krótko, prawie cały dzień zajął nam przejazd z zachodu na wschód. Po drodze myśleliśmy, że mając chwilę czasu obejrzymy Newgrange – grobowiec starszy podobno od piramid egipskich, ale był tam straszny tłok i musieliśmy się wycofać.

Teraz zainstalowaliśmy się w hotelu i za chwilę idziemy na spotkanie z Kasią -mieszkającą w Irlandii autorką bloga „W krainie deszczowców”, z którą wreszcie miałyśmy okazję spotkać się w realu.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.