Macedonia 2017

Dzień 1

Wczoraj szczęśliwie wylądowaliśmy w Skopje i spędziliśmy tam miły wieczór poznając miasto „by night”. Spacerowaliśmy po Starej Czarszii – ocalałej po trzęsieniu ziemi w 1963r. Starej muzułańskiej dzielnicy oraz po głównym placu stolicy i okolicach starego Kamiennego Mostu Otoczonych monumentalnymi budowlami i wieloma pomnikami z pomnikiem Aleksandra Wielkiego o wysokości 22m na czele.

Dzisiaj program był dość bogaty. Na początek wybraliśmy się do kanionu Matka. Jest to wąskie jezioro powstałe po spiętrzeniu wód na rzece płynącej między górami. Bezpośrednio nad jeziorem znajduje się bardzo stara cerkiew z dobrze zachowanymi freskami z XIVw. Przy cerkwi jest przystań stateczków spacerowych i oczywiście skorzystaliśmy z oferty poznania jeziora i kanionu z pokładu takiego stateczku, a raczej większej łódki.

Dalej droga zawiodła nas nad następne zalewowe jezioro Mavrovo. Jest ono rozleglejsze i z bardziej płaskimi brzegami. Wokół niego położone są miejscowości wypoczynkowe. Jadąc wzdłuż brzegu podziwialiśmy widoki. Potem znad jeziora skręciliśmy w drogę prowadzącą do najwyżej położonej górskiej wioski na terenie byłej Jugosławii. Wioska nazywa się Galicznik i szczerze mówiąc nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia, natomiast droga prowadząca kilkanaście kilometrów przez góry po prostu nas zachwyciła widokami. 

W końcu jadąc kolejną malowniczą drogą przez góry dotarliśmy do miejsca dzisiejszego postoju. Tutaj czekał już na nas przytulny pokój, a oprócz tego skorzystaliśmy ze specjałów lokalnej kuchni: owczego sera, ajwaru, dwóch dań których nazw nie jestem  w stanie spamiętać oraz baklawy na deser. Wszystko bardzo smakowite.

Dzień 2

My dzisiaj rozpoczęliśmy od dobrego macedońskiego śniadania. Były omlety, ajvar, dwa rodzaje sera, bułeczki, miód. Najedzeni wyruszyliśmy do jednej z największych planowanych atrakcji: monastyru św. Jana Chrzciciela. Jest on pięknie położony na stromym zboczu góry, zatopiony w zieleni. Po pożarze w 2009 pięknie odremontowany. Centralnym punktem monastyru jest cerkiew z wyjątkowo pięknym ikonostasem czyli ścianą z ikonami oddzielającą miejsce dla wiernych od miejsca dla kapłana. Ten ikonostas jest wyrzeźbiony w drewnie i jest dziełem trzech najbardziej znanych i utalentowanych rzeźbiarzy z tych okolic. Jest bardzo misterny, posiada wiele detali. Rzeźbili go 12 lat. Poza tym w cerkwi znajduje się m. in. słynąca cudami ikona św. Jana Chrzciciela.

Po dogłębnym zwiedzeniu monastyru przenieśliśmy się na stok góry po drugiej stronie drogi. Tam wybraliśmy się górskim szlakiem do wodospadu. Spacer trwał ok. 30 minut. Wodospad bardzo ciekawy, wysoki na ponad 25 metrów.

Po tych atrakcjach wsiedliśmy w samochód by dotrzeć do kolejnego hotelu kilka kilometrów od Ochrydy, w którym spędzimy czas do końca naszego tutaj pobytu. Hotel nazywa się Monastyr Sveti Stefan i mieści się w miejscu dawnego monastyru. Zaraz obok jest cerkiew, niestety zamknięta. Jutro się dowiem, czy bywa otwarta. Zanim tam jednak dotarliśmy, to całą drogę podziwialiśmy widoki – jechaliśmy wzdłuż rzeki lub utworzonych na niej jezior, między górami.

Wieczorem wybraliśmy się na krótki spacer po starej części Ochrydy i tam też zjedliśmy kolację. Były to znowu dania regionalne, bardzo smaczne.

Dzień 3

Dzisiejszy dzień minął nam pod znakiem Ochrydy. Ranek zapowiadał się chłodny i pochmurny, zabrałam ze sobą nawet sweterek.

Przed południem, a raczej przed sjestą, zwiedziliśmy większą część starówki. Rozpoczęliśmy od krótkiej przejażdżki łodzią wzdłuż brzegu by podziwiać panoramę miasta od strony jeziora. W międzyczasie pokazało się słońce i pozostało do wieczora.
Wysiedliśmy z łodzi w pobliżu jednej z najładniej położonych cerkwi – św. Jana Kaneo. Jest to cerkiew zbudowana na skalistym cyplu wcinającym się w wody jeziora. Pięknie prezentuje się z pobliskiego wzgórza i właśnie to ujęcie jest bardzo znane i często pokazywane. Stamtąd leśną ścieżką doszliśmy do następnego ciekawego miejsca. Znajdują się tam wykopaliska pierwszych chrześcijańskich kościołów oraz postawiona na miejscu starej, dawno temu zniszczonej przez Turków, nowa cerkiew św. św. Pantelejmona i Klimenta. Na miejscu „dorwał” nas jakiś lekko szalony, ale dysponujący olbrzymią wiedzą filozof religii i za niewielką dobrowolną opłatą objaśnił wiele na temat wykopalisk i obecnego kościoła. Wokół tych terenów obecnie powstaje duży kompleks budynków, w których ma być uniwersytet.

Kolejnym punktem naszego planu była galeria ikon i położona naprzeciwko stara cerkiew Bogurodzicy Previlepty. Oba miejsca bardzo ciekawe. Galeria – wiadomo dlaczego, a w cerkwi z kolei są świetnie zachowane piękne freski.

Po tylu wrażeniach należał nam się odpoczynek 🙂

Pod wieczór wróciliśmy do Ochrydy by zobaczyć i zwiedzić najważniejszą i chyba najstarszą tamtejszą cerkiew św. Zofii. 

Po wizycie w cerkwi przyszedł czas na wieczorny posiłek nad brzegiem jeziora. Potem spacer turystycznym deptakiem stopniem zatłoczenia porównywalnym z Krupówkami w Zakopanem, czyli obowiązek turysty spełniliśmy 🙂

Dzień 4

Dla odmiany 😉 dzisiaj zwiedzaliśmy … monastyr. Jeden z najpiękniejszych w okolicy, założony przez św. Nauma w 900 r. Z pierwszej budowli nic nie zostało, a to co jest pochodzi z XVIw. To co wyróżnia cerkiew, to piękne położenie nad jeziorem i wspaniałe freski wewnątrz (nie wolno ich fotografować , ale jak to mawiała babcia Wisia „jak nie wolno, to prędko”, więc …). Cerkiew otoczona jest budynkami dawnego klasztoru, obecnie mieści się w nich hotel, a przy nim jest uroczy ogród, po którym spacerują pawie. Przy okazji pobytu w cerkwi byliśmy świadkami ceremonii chrztu prawosławnego, dla nas bardzo ciekawej.

To miejsce cieszy się dużą popularnością wśród tubylców i turystów, jest bardzo ładnie zagospodarowane i zadbane.

Gdy skończyliśmy zwiedzać zachmurzyło się, ochłodziło i zaczęło padać. Fakt ten potraktowaliśmy jako uzasadnienie udania się na sjestę, tym bardziej, że pora po temu była odpowiednia.

Po odpoczynku i jednocześnie przy ponownie sprzyjającej pogodzie wybraliśmy się tradycyjnie na kolację i na kolejny spacer uliczkami Ochrydy.

Dzień 5

Dzisiaj wyruszyliśmy po śniadaniu na drugą stronę gór Galiczica nad jezioro Prespa. Warianty dojazdu były dwa, więc postanowiliśmy zrobić pętlę by poznać obie drogi, tym bardziej, że na mapie obie były zaznaczone jako widokowe. Nie zawiedliśmy się, widoki były rzeczywiście zachwycające. Oprócz widoków zobaczyliśmy też dwie cerkiewki. Jedna z nich, bardzo stara jest w trakcie renowacji, ale udało nam się wejść do niej i choć trochę przyjrzeć się freskom z 1191r. 

Z drugą z nich nie było łatwo. Po pierwsze znajduje się ona w pobliżu wsi, do której dojeżdża się wąską górską drogą. Po drugie trzeba było jeszcze znaleźć ścieżkę ze wsi do cerkiewki, ale na szczęście się udało. W tej cerkiewce też były stare freski. Ciekawa była również wieś ze starą zabudową. Jadąc jej uliczkami czasem mieliśmy wątpliwości czy nie wjeżdżamy komuś na prywatne podwórko.

Po odwiedzeniu tych dwóch miejsc przejechaliśmy na drugą stronę jeziora i wracaliśmy drogą wiodącą przez góry. Jak nietrudno odgadnąć – bardzo malowniczą.

W sumie cała wyprawa zajęła nam ok. 7 godzin. Po krótkim odpoczynku wybraliśmy się dzisiaj na kolację bardzo blisko naszego hotelu, do restauracji nad jeziorem.

Dzień 6

Dzisiaj w planach była krótka wycieczka do pobliskich wiosek i relaks przed drogą powrotną, a wyszło niespodziewanie bardzo ciekawie.

W tych wioskach są, no jak myślicie? oczywiście małe monastery 🙂 W pierwszej z nich jest to kompleks kilku budynków, w tym dwie stare cerkwie umiejscowione w grotach i pokryte freskami z XIII, XIV w. Trzeba się było do nich trochę powspinać, ale warto było. Poza tym byliśmy tam sami, dostaliśmy klucz od opiekuna obiektu. Poza tym były tam jeszcze dwie zupełnie nowe cerkwie.

W drugiej wsi była jedna cerkiew w grocie, żeby się do niej dostać trzeba było pokonać 200 schodów. Zupełnie przypadkiem dostaliśmy do niej klucze. Po prostu zaparkowaliśmy samochód na parkingu dla klientów pobliskiego baru i ja spytałam w tym barze czy możemy tam parkować, bo chcemy iść do cerkwi. Na to pani dała mi klucz, zupełnie za darmo, bez opłat i pokazała dokładnie drogę. Cerkiewka składała się z dwóch pomieszczeń, również w niej zachowały się częściowo stare freski. Na samej górze spotkaliśmy samotnego wędrowca, który bardzo się ucieszył jak zobaczył, że mamy klucze. Od słowa do słowa okazało się, że jest Hiszpanem, kilka lat mieszkał w Polsce i mówi po polsku! W drodze powrotnej podwieźliśmy go do tego pierwszego monastyru, bo on normalnie podróżuje autobusami itp. Na imię ma Antonio, mieszka pod Grenadą, hoduje oliwki i na koniec serdecznie nas uściskał.

Potem zgodnie z planem wróciliśmy do hotelu i zjechaliśmy na dół na plażę. Świeciło słońce, poleniuchowaliśmy i spełniliśmy obowiązek kąpieli w jeziorze. Temperatura wody była taka bardziej bałtycka, ok 17 – 18 stopni. Długo w niej nie siedzieliśmy.

Wieczorem ostatni raz kolacja w Ochrydzie i spacer jej uliczkami. Teraz chyba trzeba się spakować … jutro wcześnie rano pobudka i w drogę.